Tak wiele chciałbym
Posted by
Łukasz Marek SielskiRelated reading
Tak wiele chciałbym… ale nie zapamiętałem je do czasu, gdy udało mi się skończyć QmiX i zabrać się za pisanie. Taki mam już problem. Zawsze byłem trochę roztargniony. Chociaż w tym przypominam genialnego Johna Nasha, który jakoś wciąż mi imponuje. To chyba raczej nie jest dziwne? Mam przynajmniej taką nadzieję. Tym razem powstrzymam się od relacjonowania rzeczywistości. Dlaczego? Może dlatego, że od ostatniej notki nie za wiele się zmieniło, bo też nie miało zbytnio jak. To może śmieszne. Im większe tempo otaczającej mnie rzeczywistości, tym mniejsza ilość zmian. A może zmiany są zbyt częste i drobne by je zobaczyć? A może gdy jest dobrze to nie doszukuję się zmian? Nigdy nie byłem dobry w filozofii. Zostawię więc ten temat znawcom tematu. Zauważyłem jedną rzecz, może też znawcy tematu pokuszą się o interpretację… Coraz bardziej pociąga mnie wyjątkowy, kobiecy głos. Może nie w sensie seksualnym, choć może i tak - stałe uczucie wypacza takie odczucia, bo myślenie w tych kategoriach w stosunku do innych osób niż partner stają się abstrakcyjne. Tak czy inaczej płyty Pantery, Disturbed, Alice in Chains a nawet Pearl Jam zarastają kurzem. Jedynie Depeche Mode czasem zostanie przetarte z sentymentu. Jednak wciąż w obiegu Natalie Imbruglia, Nelly Furtado. Ostatnio męczy mnie piosenka JoJo “Too little, Too late”. Teledysk też lubię, bo dziewczę jest urocze… ale raczej chodzi mi o głos. Wręcz ciarki mnie przechodzą, gdy ona szczytuje (w sensie wokalnym zbereźniki). Co to może oznaczać? Myślę, że nic poza tym, iż z wiekiem gust mi złagodniał. Zresztą widać to też po tym, że od pogowania wolę parkiet w rytmach DanceHall. Tak czy inaczej polecam utwór… porusza - głosem, nie tekstem =P. Coś mi znów umknęło. Zawsze tak jest, gdy na chwilę ucieknę od tematu. Muszę sobie kupić takie HDready, tylko, że do umysłu. Kto wie? Gdyby może zapisać wszystkie moje chore myśli, kiedyś dostałbym Nobla? Tak wysoko wszakże nie sięgam, ale czuję znów, że mogę dużo. Zawsze tak myślałem? Wiem, wiem, że wielu z was myśli, że mam przerost ambicji, problem z egocentryzmem, ekstrawertyzmem i kompleks sukcesu. Ba! Kompletnie się z wami zgadzam. Tylko, że nie uważam tego za nic złego. Wszystko dobre co w życiu mnie spotkało wynika z tego, że nie umiem się poddawać. A może inaczej. Bo poddawać się mi zdarza, ale… nie umiem się pogrążyć. O! To lepiej brzmi. Co by się nie działo, to idę w zaparte by udowodnić wszystkim - a raczej chyba sobie - ile jestem wart. No i zobaczcie. Mam 22 lata i mogę powiedzieć, że osiągnąłem już wiele. Ale nie umiem usiąść na laurach. Jestem cholernie leniwy i niezorganizowany. Ale wiem, że mając odpowiedni impuls mogę osiągnąć rzeczy niesamowite. I tak jest we wszystkim. Gdy w pracy czuję się doceniany, daję z siebie wszystko. Gdy widzę efekty swojej pracy, mam powera by umieć więcej. Gdy widzę korzyści z nauki, mam do niej zapał (to chyba dlatego zapał do niej skończył mi się z maturą i nie powrócił przez 3 lata studiów =P, ale poziom nauczania na US to już inna historia). Gdy widzę, że mogę się podobać, że potrafię zwrócić uwagę… czuję się pewniejszy siebie. Przez co może i zwracam większą uwagę… Gdy czuję, że mogę zaufać… że widzę poświęcenie, że widzę staranie… że czuję ciepło. Wtedy mogę zapomnieć o wszystkim i żyć wyłącznie uczuciem. Jestem strasznie niesamodzielny… ale to dobrze. Jako barometr otaczającego świata, staję się jego sumieniem. Jestem wytworem każdego z was. Po jednych przejmuję siłę, innych fobie, a kolejnych sposób wysławiania się. Nie byłbym sobą niemówiąc na koniec, że szczególnie dzięki jednej osobie, jestem teraz gotowy pokazać wam wszystkim na co mnie stać… a przede wszystkim tej jednej osobie. …nigdy nie zapomnę jednak, że nic bym nie osiągnął bez dwójki najwspanialszych ludzi - moich rodziców. Dobranoc.